Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypadła mu z kieszeni paczka, obwiązana różową wstążeczką.
— No cóż! Może będziesz teraz podły! na kanapie leżał i karmelki smoktał — rozśmia łsię Golicyn, a w duszy pomyślał: »Ożenię się z Marynką, stanowczo się ożenię«. Co ja bredzę? — próbował się opamiętać — zginę zapewne za chwilę; no tak, ale jeśli nie zginę, to się ożenię.
Zbliżył się także Puszczyn, z którym pocałowali się trzykrotnie, jak na Wielkanoc.
— A jednak zaczęło się, Puszczyn, a tyś mówił, że przed dziesięciu laty ani pomyślić.
— No, byśmy zaczęli bez pomyślenia.
— I może źle wyszło?
— Owszem, dobrze.
— Wszystko będzie dobrze! Wszystko będzie dobrze! — powtarzał Oboleński, także trochę odurzony, lecz z tak jasnym uśmiechem na twarzy, że patrząc na niego, wszystkim się robiło w duszy jasno.
A Wilhelm Küchelbeker, dłngi, niezgrabny, podobny do postrzelonej czapli, opowiadał wszystkim, jak go po drodze na plac dorożkarz przewrócił z saniami.
— Potłukłeś się?
— Nie! Prosto w śnieg, miękko, byle pistolet nie zamókł.
— Niby ty umiesz strzelać?
— Mierzył do wrony, a trafił w krowę.
— Jakie ty miewasz dziwne przygody, Kuchla!
— Śmieją się, żeby nie płakać z radości — pomyślał Golicyn i pobiegł rozgorączkowany, by miotać się po całem mieście, szukając Trubeckiego.