przystawał, jak gdyby przysłuchiwał się, jak gdyby samemu sobie nie wierzył. — — Myśl już nie mogła sama sobą władać, sama siebie zrozumieć. Wewnątrz coś kotłowało się, wyrywało się na świat i walczyło.
Nagle wyszedł za wrota, obszedł odrynę od pola, spojrzał na puste pole i, rozwarłszy małe drzwi, wszedł do odryny.
Spokojnymi kroki obszedł stojący na drodze wóz, podszedł do zboża, wyjął zapałki. Zapalił jedną i, poczekawszy, aż się spali, rzucił na ziemię, zgasił nogą.
Jak gdyby rozważał...
Powoli wyjął drugą zapałkę, zapalił i wsunął w zboże. Stał chwilkę i, z odrętwiałem, bez żadnego wyrazu obliczem, patrzał, jak ogień rozszerzał się.
Równymi krokami wyszedł z odryny, zamknął drzwi, wsiadł na konia i wyjechał.
W kilkanaście minut potem wyszła Matasowa z chaty i niechcący spojrzała na odrynę. Wypuściła garnek z rąk i nie swoim głosem zawołała:
— Jezus Marya! gore!