Strona:Czerwony kogut.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   49   —

on nicpoń, żebyś ty jego nie słuchał — prędko tłómaczyła Magdzia.
— Ja nikogo nie słucham.
— Nieprawda! — zaprzeczyła. — Ty słuchasz go, ja wiem. Póki jego nie było u nas, inny byłeś... Teraz znowu rozpoczynasz.
— Nie ja rozpoczynam.
— Dawniej nie napadałeś.
— I teraz nie napadam, tylko chcę dług spłacić.
Ziąb wstrząsnął Magdzią. Wyczuwała blizkie nieszczęście.
— Janeczku, idź ty od nas... idź jeszcze tej nocy... tak będzie lepiej i tobie, i mnie, i wszystkim nam...
Żal zrobiło się Klimce tej dziewczyny dla jej dobroci. Przykro mu było a zarazem złość go brała na samego siebie za to, że pomimo woli usłuchał tego nicponia. Nagle pomyślał: — Co komu przeznaczone, nie ujdziesz tego — i rzekł do Magdzi:
— Idź, ukochana, do domu! Dowie się ojciec, będzie się gniewał, a może i wybije za wdawanie się ze mną.
W jego głosie było tak wiele czułości, wdzięczności dla tej dziewczyny, która jedna tylko po ludzku zwracała się do niego. Zarazem dawały się słyszeć i akordy wielkiego