Strona:Czerwony kogut.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   277   —

Przeżegnała się, uklękła i zaczęła mówić pacierz. Potem prędko rozłożyła ogień, zaniosła jadło prosiakowi i zabrała się do gotowania śniadania. Lękała się, żeby Piotr nie potrzebował czekać, gdy powróci od roboty.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! — usłyszała Józefa znajomy głos.
— Na wieki...
Do chaty weszła komornica Urbonasowa i uważnie obejrzała się po chacie.
— A czemu to wy dziś tak późno ze śniadaniem? — spytała, widząc, że Józefa dopiero teraz rogale piekła. — Inni już dawno po śniadaniu i śpią!
— Zaspałam — odpowiedziała Józefa — i tak już śpieszę się!... Dobrze jeszcze, że Piotr tak długo nie wraca, — nie zdążyłabym...
— No, możesz nie śpieszyć się — nie wróci! — rzekła Urbonasowa i niby drwiąco, niby z radością spojrzała na Piotrową.
— A czemu nie? — zdziwiła się Józefa.
— Alboż nie wiesz?!...
— Nie, nic nie wiem!...
Józefa porzuciła rogale, zwróciła się do Urbonasowej z zaczerwienionemi od ognia oczyma i patrzyła na nią. Nie cierpiała tej baby za zły język i za plotki. Ale teraz jakby kto obcęgami jej serce ścisnął.