Strona:Czerwony kogut.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   267   —

Rosyan z tego kraju, bo oni są naszymi nieprzyjaciółmi, ciemiężą i krzywdzą ludzi, prześladują naszą wiarę i nasz język. To samo słyszał przy kościele i w miasteczku — wszyscy o tem mówią; widział nawet u niejednego to pismo. Ludzie są podnieceni, i chociaż są tacy, którzy śmieją się z tego, większość jednak pójdzie, jeżeli nie ze strzelbami, to z widłami i kosami wypędzać Rosyan. Słyszał, że w wielu miejscach Rosyanie zostali pobici i uciekają z naszego kraju; że nietylko gubernatorzy, ale nawet sam car zląkł się i nie wie, co ma począć...
Opowiadając to, Piotr ocierał rękawem pot z czoła i prędko oddychał. W jego oczach znów zapalił się niezwykły, dziwny ogień.
Józefa, zdziwiona, milczała i słuchała męża. Dużo ona nie dosłyszała, jeszcze więcej nie zrozumiała; ale jedna rzecz głęboko wraziła się w jej pamięć.
— To nam, Piotrusiu, naprawdę nie trzeba będzie już iść do dworu? — spytała męża.
I chociaż w jej oczach błąkało się zwątpienie, jednak w samym jej głosie dźwięczała szczera radość.
— Nie będzie trzeba — odpowiedział Piotr, i mimowoli, radośnie i wesoło uśmiechnął się.
— I ziemia, którą uprawiamy, nasza będzie?...