ciebie. — Przywołując na pomoc siłę kobiecą, skarżyła się: — A Magdzia będzie miała zmartwienie...
Klimka milczał, jakby rozważając jej wywody.
— Lepiej i korzystniej będzie ustąpić, niż zadzierać — przekonywała go.
Klimka pokiwał głową, ale milczał.
— Przecież nam obojgu lepiej być blizko siebie — szeptała Magdzia, umizgając się do niego.
Klimka uśmiechnął się i rzekł:
— Wszak z tego nic nie będzie?
— Z czego? — pytała Magdzia, nie rozumiejąc.
— A z naszego stosunku.
Oczy dziewczyny przesłoniły się nawpół rzęsami, nawpół przejrzystemi łzami. Zerwała długi kaczan szczawiu i gniotła go rękoma, szukając równowagi.
— Ja już dawno chciałem tobie powiedzieć — ciągnął Klimka — że z tego nic nie będzie. Ojciec całymi dniami wrzeszczy na mnie, jak na psa, gania bez przerwy, jak zapędzoną klacz... Żeby tylko co, toby się zaraz porwał do bicia, lecz obawia się, wie, że się nie poddam. — Po chwili dodał: — Ty jedynaczka, stumorgowa dziewczyna, a ja — pa-
Strona:Czerwony kogut.djvu/21
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 15 —