łeś«... I ojciec bił... — i żal głęboki zabrzmiał w głosie chłopca.
— A czyż oni nie dawali tobie jeść?
— Dawali trochę suchego chleba... — szczególnie boleśnie brzmiał w ustach chłopaka ten wyraz »suchego chleba«. — I barszczu suchego dawali... — przyłożył rączkę, wskazując na swój brzuszek. — W brzuchu nic nie było!... Proszę chleba. Powiadają: nie wolno jeść dużo chleba... Była jedna kura. Jak zniesie jajko, proszę, aby jajko dali. Powiadają: zaczekaj Wielkiejnocy.
— A na Wielkanoc czy dali?
— Na Wielkanoc dali. Ale jak ojczulek umarł, to i chleba nie mieliśmy. Magdalena kazała objąć ojczulkowi nogi i pocałować. Ja objąłem nogi ojczulka i pocałowałem i... płakałem, bardzo płakałem, bardzo płakałem.
— Czegoż płakałeś?
Malec spojrzał mi w oczy zdziwiony, że takiej prostej rzeczy nie rozumiem.
— Płakałem, że nie będzie komu na chleb zapracować — odpowiedział zmęczonym głosem, ale zaraz jął dalej mówić:
— Potem przyjechał pan po mnie. Bardzo bałem się, bardzo się bałem, zacząłem krzyczeć: e-e-e-e! — całą swą mimiką chciał wielki strach wyrazić.
— Pan wyjechał. Magdalena mówi: »Jeżeli
Strona:Czerwony kogut.djvu/180
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 174 —