wyjęła tę glinę z błota, przyniosła do chaty, włożyła do kołyski i kołysze. Wszyscy cieszą się! I matusia, i ojczulek, i Karolek, i Ala, i Staja... cha-cha-cha! — śmieje się sam chłopak, bawiąc wszystkich swą wesołością, aż mu oczy błyszczą.
Muszę zaznaczyć, że Magdalena, Karolek, Ala i Staja, byli to jego starsi bracia i siostry.
— Czegóż się oni cieszyli? — spytałam.
Jeszcze weselszym głosem chłopak zaczął wołać:
— Cieszyli się! Dlatego cieszyli się, że w kołysce leżałem ja, Antoś! — chłopak głośno śmiał się z wielkiej radości, tuląc się twarzą do piersi, widocznie chcąc i mnie do cieszenia się pobudzić.
— Cóż więcej mi powiesz? — spytałam, kiedy chłopak już się nacieszył.
— Czekaj! czekaj! — rzekł, poważniejąc i, zdawało się, czegoś szukał w swej pamięci.
— A-a! u nas była jedna chata i jedna obórka. W obórce stała jedna krówka, szarka... tylko jedna krowa... tylko jedna... — w głosie zadźwięczało jakby poczucie ubóstwa i niedoli. — Nasza szarka bardzo... bardzo... bardzo mało mleka dawała... a czasami zupełnie nie dawała...
Iskry wesołości zupełnie zgasły w oczach
Strona:Czerwony kogut.djvu/176
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —