Strona:Czerwony kogut.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   105   —

będziesz umiał wziąć i przepić, a dług? Dług pozostałby. Nie pozwolę ziemi oddawać w arendę, niedoczekanie twoje! Widzieliście? sam jeden chce wszystko zagarnąć, chudobę, w którą zdrowie mego całego życia włożyłam. Wydzierżaw, jeżeli chcesz, spróbuj, ale ja nikogo obcego nie wpuszczę do swojej chaty.
Mauczi! — zawołał ojciec — bo po gębie! Wielka pani do rozkazywania! — A świnie paść! Jak ja chcę, tak być musi.
Zwrócił się do syna i ciągnął dalej:
— Poczęstuj Mateusza, zaprowadź go do Dzieżasa i umówcie się, nie zwlekajcie, a jak dacie na zapowiedzi, oni przyjdą na oględziny, wtedy umówimy się co do posagu.
— A jakże! mówią, że Katarzyna nie chce wychodzić za mąż.
— Co to za niechcenie, czy to ona rozporządza sobą? Niech tylko ojciec się zgodzi, da posag, to nie będzie patrzał jej chęci, tylko każe iść.
Jak ojciec kazał, tak się też stało. Janek z Mateuszem udali się do Dzieżasa. Swat, poczęstowany przez młodego, gadał zań i targował się. Zwinny jego język tak plótł, a zachwalać i skłaniać ku sobie tak dobrze umiał, że Dzieżas tylko ślinę łykał. Młody przeciągał się i ziewał, ale prędko zgodzili się.