Strona:Cyklista na wycieczkach. Lwów-Gdańsk.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z Gdańska do Sobotów wyjechaliśmy koleją ― droga trwa niecałe pół godziny. Kiedyż wreszcie zobaczę to morze? ― pytam i pokazują mi je. Patrzę przez okno wagonu i oczom nie wierzę: roztacza się coś ciemnego, co wygląda zdaleka jak świeżo zorana tłusta rola, która wznosi się lekko w górę i zlewa z widnokręgiem. Dostaję niemal gorączki ― nie mogę się doczekać stacji ― nareszcie pociąg staje ― wyskakuję i wybiegam. Nie patrzę na prześliczne wille, nie cieszę się, że coraz częściej słyszę mowę swoją, której tak byłem spragniony ― pędzę i pędzę, aż nareszcie staję na brzegu.
Ah! co za widok! Ta brudna, poorana, tłusta rola, to najpiękniejsza, najczystsza woda jaką widziałem, to zbiór miliona Popradów, Stryjów, Świc i jak się tam nazywają nasze przezroczyste górskie rzeki i ani jednej mętnej Wisły. Niestety, żaden statek nie odchodził o tej porze ― a tu tak pilno było puścić się na wodę. Co prawda ze względu na pogodę i zupełny brak wiatru proponowano mi wsiąść na małą łupinę laskowego orzecha, ale nie miałem odwagi. W pięć minut potem popłynęło nią dwoje młodych ludzi. Zazdrościłem, ale już po niewczasie. Zresztą oni się tak kochali — patrzało im to z oczu ― mogli utonąć razem bez żalu. ― A ja? jeszcze jestem tam daleko potrzebny. Zanim pierwszy statek przyjedzie z Gdańska i popłynie na Helę, zaj-