Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, gdyż nóż i sztylet u księży w Saragossie był tak samo dobrze w użyciu, jak brewiarz.
Ale na palcu wskazującym miałem sygnet złoty — podarunek jakiejś niemieckiej baronównej, której nazwiska nie chcę wymienić. Błyszczał przy świetle świec ołtarzowych. Pierścień na palcu mnicha jest niemożliwem zjawiskiem, gdyż przysięga on na bezwzględne ubóstwo.
Odwróciłem się szybko i wyszedłem z kaplicy, ale nieszczęście już było gotowe. Gdy się obejrzałem, spostrzegłem, że przeorysza dąży tuż za mną. Przebiegłem wzdłuż kurytarza, a ona tymczasem ostrzegała głośno wartowników przy prochowni. Na szczęście miałem na tyle przytomności, iż uczyniłem to samo i wskazywałem przed siebie, jakobyśmy oboje gonili jedną i tą samą osobę. W jednej chwili przeleciałem obok nich, wskoczyłem do celi, zatrzasnąłem ciężkie drzwi i zamknąłem je za sobą na klucz. Posiadały one na górze i na dole tęgie zasuwy, tak, iż stanowiły poważną zaporę, która niejedno wytrzymać mogła, a może już wytrzymała.
Gdyby byli na tyle sprytni, aby pod drzwi podsadzić beczkę z prochem, byłbym stracony. Było to moim jedynym ratunkiem, gdyż teraz znajdowałem się u celu.
Znalazłem się nareszcie tutaj po tylu przebytych niebezpieczeństwach, któremi tylko nie wielu mężczyzn pochwalić się może. Starałem się pochwycić ręką lont, którego drugi koniec sięgał do magazynu prochu.
Na kurytarzu ryczeli wszyscy, jak lwy i kolbami muszkietów walili we drzwi.
Nie zważałem na ich hałas i krzyki, lecz szukałem usilnie owego lontu, o którym mówił Hubert. Bezwarunkowo musiał znajdować się przy ścianie, prowadzącej do magazynu. Czołgałem się na brzu-