Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lem. Gdybyście mnie jednak widzieli dnia 1 lipca 1810 roku, gdy stałem w bramie gospody w Alamo — ach, byłoby dla was jasnem, co huzar zdziałać potrafi i do czego doprowadzić może!
Przez cały miesiąc musiałem siedzieć w tej przeklętej wsi i to wskutek nędznego pchnięcia lancą w kostkę, co nie pozwoliło mi swobodnie postawić nogi na ziemi. Prócz mnie znajdowało się tam jeszcze trzech innych inwalidów, którzy jednak wyleczyli się dość szybko i powrócili do armji.
Tylko ja sam pozostałem, ku mej wielkiej rozpaczy, obgryzałem sobie palce, darłem włosy z głowy i — przyznaję to otwarcie — płakałem ze złości, gdy pomyślałem o moich huzarach, którzy się musieli obywać bez swego pułkownika. Wprawdzie nie byłem jeszcze szefem brygady, aczkolwiek każdy musiał mnie mieć za takiego, ale najmłodszy pułkownik całego wojska francuskiego, a pułk mój był dla mnie wszystkiem na świecie. Bolało mnie to, iż moi chłopcy tak byli osamotnieni. Villaret, najstarszy major, był wprawdzie doskonałym żołnierzem, ale czyż i wśród najdoskonalszych niema różnych stopni?
Ah, ten szczęśliwy dzień lipcowy, w którym po raz pierwszy mogłem się dopukać do drzwi i cieszyć się złotemi promieniami słońca!
Widziałem się znowu na czele moich dzielnych huzarów — ale jak się do nich dostać, do nich, którzy znajdowali się w Pastores, po drugiej stronie gór, zaledwie czterdzieści mil drogi ode mnie? Przecież to samo pchnięcie, które mnie zraniło, zabiło także i mojego konia! A dzielny to był koń!
Wypytywałem się gospodarza, Gomeza, i starego księdza, który nocował w gospodzie, ale nie mogli mi udzielić żadnej rady; obydwaj zapewniali mnie, iż w całej wsi niema nawet nędznej szkapiny. Zresztą gospodarz uważał za rzecz niebezpieczną, abym bez