Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sam tego nie wiem — odparł Lassale i podkręcił wąsa. — Skoro mu potrzeba pomocy jakiegoś tęgiego zabijaki, toć chyba nie ma potrzeby uciekania się do jednego z moich ludzi, a jednak — i tu znowu poklepał mnie poufale po ramieniu — szczęście przecież raz kiedyś zawitać musi do domku porządnego człeka. I do mnie także zawitało. Czyż byłbym inaczej pułkownikiem dziesiątego pułku? Przygotuj się, synku, a życzę ci szczęścia na twej drodze!
Była dopiero druga, wyszedł więc i zapowiedział, że powróci niezadługo, aby wprowadzić mnie do pałacu.
Boże, jak ten czas się wlókł, każda minuta wydawała się wiecznością.
Łaziłem po pokoju, jak tygrys w klatce, wzburzony, zdenerwowany i czyniłem najrozmaitsze przypuszczenia co do żądania cesarza, czego on ode mnie chciał?
Może słyszał o armatach, które wzięliśmy pod Austerlitz?
Ale nie! Od tego czasu minęły już dwa lata, a prócz tego było tylu żołnierzy, którzy dokonali tego samego.
A może chciał mnie wynagrodzić za mój pojedynek z adjutantem cara rosyjskiego?
Nagle zacząłem się trząść jak we febrze, przypomniało mi się bowiem kilka drobnych figlów i awanturek, o których może słyszał, a które może mu się nie podobały.
Wtem przypomniały mi się słowa Lasalle‘a:
— „Skoro mu potrzeba pomocy jakiegoś zabijaki...“
Uspokoiłem się.
Jasnem przecież było, iż skoro mój pułkownik miał przynajmniej jakie takie pojęcie o związku rze-