Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zycję krew w nim zawrzała, nie rachował się ze słowami i może coś nieopatrznie powiedział, nie mając dość siły, by ukryć swe oburzenie. Spotkał się za to ze straszną pogróżką wywiezienia z kraju!... i oto teraz w bezsilnej rozpaczy miota się nieszczęśliwy, tęsknotą do swoich i okropną obawą dręczony.
— Kraju mój drogi, ziemio moja rodzinna i wy wszyscy umiłowani moi, czyż mam was utracić, pożegnać.! O! matko moja, biedna, nieszczęśliwa, kto ranę serca twego zagoi, kto cię w starości strzec będzie?
Rozpacznie ręce założył na głowę i podszedł do okienka, by choć nieba skrawek zobaczyć.
Wtem zgrzytnął klucz w zamku, we drzwiach otwartych stanął stróż więzienny, wzywając go, by szedł za nim. Znał on te wezwania i drogę do kancelarji więziennej codzień prawie odbywał, ale dziś serce gwałtowniej mu uderzyło.
— No, Stefan Iwanowicz, czyście się namyślili? zagadnął go na wstępie jeden z zebranej tam starszyzny. Wybierajcie, albo pójść za radą naczalstwa i wrócić szczęśliwie, albo... jutro już was w kraju nie będzie, już nigdy swoich nie zobaczycie. Ot, tam za ścianą czeka na was narzeczona, od kilku tygodni podobno już się stara, aby was zobaczyć, czy chcecie ją nadal zasmucać? A krasawica jakich mało.
— Nie mam narzeczonej, a gdybym ją miał, to katoliczkę, jak i ja jestem katolikiem, a katolikiem, który za nic w świecie nie splami się taką podłością, by miał się zaprzeć wiary.
Dalsza mowa do niczego nie doprowadziła, oświadczono mu tedy:
— No, możecie się widzieć z narzeczoną i tym waszym przyjacielem, co z nią razem przychodzi, ale