Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Krasnodębska słuchała tej mowy bez poruszenia, zda się, bez oddechu, wpatrzona w Krystynę, jak w jakieś senne zjawisko. Piękną bo też była ona w swej ciemnej sukience, z lekkim rumieńcem na twarzy, z iskrami zapału w oczach. Głos jej melodyjny brzmiał mile, słodko, uwydatniając wypowiadane słowa, w które słuchającej wierzyć się nie chciało i pod których wrażeniem mienił się wyraz jej twarzy, przechodząc od zdziwienia i niechęci aż do radosnej rzewności.
— Czy to być może, czy mnie słuch nie myli, że pragnienie syna mego, a więc i moje mogłoby być spełnione? — szepnęła wzruszona.
— Chciej, pani, wierzyć w szczerość słów moich i odtąd jak córkę traktować.
— Znam cię z opowiadania i wierzę... bądź mi córką, ale biedne dziecko, ani wiesz, na co się narażasz, łącząc swe losy z rodziną, na której mściwa ręka wrogów spoczęła.
— Właśnie dlatego tu się wpraszam, abym pocieszyć i ulżyć w czemś mogła. Ufam, że Bóg dobry da nam dni szczęścia doczekać.
— Oby tak było, bądź mi dobrą wróżką, bo serce matki z trwogi obumiera.
Serdecznie przygarnęła ją do siebie, przytuliła, rzewnemi łzami oblewając.
— No, to dopiero niespodzianka, podniósł głos milczący dotąd Bilecki. Doprawdy, anim wiedział co zamierza uczynić. Taka to teraz młodzież!... przed najbliższym opiekunem sekret utrzymuje zamiast się poradzić, poprosić o pozwolenie.
— Stryju, przecież mi tego za złe nie weźmiesz, bo to zgodne z twojem życzeniem.