Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kolejno wzrok przeniosła na twarze otaczających ją ludzi i zdumiała się. Twarze te były spokojne, pogodne, radością wewnętrzną jaśniejące. Jakaś moc i dostojność biła z tych twarzy, z tych postaci, w nędzne siermięgi przybranych.
— To bohaterzy, szepnęła do siebie i z czcią przed niemi pochyliła czoło. Oni się nie boją, a ja drżę o nich i nasłuchuję. Oni ryzykują życie, gotowi są na męczeństwo, a ja mam się wstawiać za niemi do Boga, ja, któram raczej do nich się modlić powinna, bo mnie ich cnota zdumiewa.
Cichy, metaliczny odgłos dzwonka oderwał ją od tych myśli. Kapłan karmił nędzarzy tej ziemi Chlebem Aniołów, Pokarmem do żywota wiecznego. Zakryła twarz rękami, bo z oczu jej łzy trysnęły i uczucie, jakiego nigdy nie doznała, i modlitwa, na jaką dotąd nigdy się nie zdobyła w takiej sile i w takim nastroju, tak nią owładnęły, że ani wiedziała, jak święty skończył się obrzęd i do innego przygotowywano się Sakramentu.
— Proszę, niech pani wstanie, zabrzmiał tuż koło niej głos Krasnodębskiego, i silne jego ramię z ziemi ją dźwignęło.
— Ci ludzie zanoszą prośbę, abyś ich dzieciom matką chrzestną być chciała, mówił dalej, prowadząc ją do stołu.
Zrobiło się jej jakoś dziwnie, słowa wyrzec nie mogła. Nie wiedziała czy ma się cieszyć z propozycji, czy od niej wymówić. Ale nie, nie może odmówić im tego, z radością czynny udział w tej uroczystości weźmie.
— Dobrze, i owszem, odrzekła, wyciągając ręce do podawanego jej niemowlęcia.