I, dojrzewając, uczysz w pogodzie słonecznej,
Jak troski życia topić w toni zapomnienia.
Ale więcej czczę jodłę: ta na schludne mary
Daje mi cztery deski, w których na sen wieczny
Spoczną burze mych myśli i próżne pragnienia.
PERCY BYSSHE SHELLEYA.
Lalage, wiem, jaki sen ci w serca powstaje głębinie,
Wiem, jakie szczęście stracone błędna twa ściga źrenica.
Złudą jest chwila dzisiejsza; ledwie uderzy, już pierzchnie;
Tylko w przeszłości jest piękno, w śmierci jedynie jest prawda.
Stawia na górze stuleci Klio płomienna polotną
Stopę, i śpiewa, i dumne rozwiera skrzydła ku niebu.
Pod jej lotem przestwornym świat rozsiania, rozświeca
Swe cmentarzysko niezmierne, w twarz mu śmieje się słońce
Wieku nowego. O strofy, młodzieńczych lat moich myśli,
W kraj swoich dawnych miłości ulećcie teraz bezpiecznie;
Lećcie przez nieba, przez niebios wielką pogodę, gdzie piękny
Ostrów czarownie się jarzy w mórz tajemniczych odmęcie.
Wsparci na włóczniach tam Zygfryd i Achill, smukli i płowi,
Błądzą, śpiewy zawodząc, u morza grzmiącego wybrzeży.
Kwiat tem u daje Ofelia, bladego rzuciwszy kochanka,
Do tamtego od obiat Ifigeneja przychodzi.
Śród zielonej dąbrowy Roland z Hektorem coś gwarzą,
Djamentami i złotem roziskrza się w słońcu Durandal.
Andromacha tymczasem do piersi ciśnie synaczka,
Piękna Aida, bez ruchu, na męża srogiego spogląda.