Strona:Charlotte Brontë - Dziwne losy Jane Eyre.pdf/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapytać, dlaczego nie przychodzę. Przypinała mi właśnie broszką do włosów welon (ten prosty tiulowy); jak mogłam najprędzej wymknęłam się z pod jej rąk.
— Niech pani zaczeka! — zawołała po francusku. — Niech się pani przejrzy w lustrze! Ani razu pani nie spojrzała!
Zawróciłam przeto od drzwi: ujrzałam jakąś postać w strojnej sukni i welonie, tak niepodobną do mnie, że wydała mi się niemal obrazem kogoś obcego. „Joanko!“ usłyszałam wołanie i pośpieszyłam nadół. U stóp schodów powitał mnie pan Rochester.
— Marudna! — rzekł — mnie tu pali się w głowie z niecierpliwości, a ty tak zwlekasz!
Zaprowadził mnie do jadalni, obejrzał mnie bystro od stóp do głów, oświadczył, że jestem „jasna jak lilja i nietylko dumą jego życia, ale radością jego oczu“, poczem zapowiedział mi, że daje mi tylko dziesięć minut na zjedzenie śniadania, i zadzwonił. Zjawił się jeden z później donajętej służby, lokaj.
— Czy Jan ma już powóz gotowy?
— Tak, proszę pana.
— A kuferki czy zniesione nadół?
— Właśnie w tej chwili je znoszą.
— Ty idź do kościoła: przekonaj się, czy pan Wood (pleban) i kościelny już tam są; wracaj i powiedz mi.
Kościół, jak czytelnikowi wiadomo, był tuż za bramami; służący niebawem powrócił.
— Pan Wood jest w zakrystji, proszę pana; ubiera się w komżę.
— A powóz?
— Jan zaprzęga konie.
— Nie będziemy go potrzebowali do kościoła, ale musi być gotów z chwilą, gdy powrócimy; wszystkie pudła i kuferki ułożone i przywiązane, a stangret na koźle.
— Słucham.
— Joanko, jesteś gotowa?
Wstałam. Nie było drużbów ani druchen, nie było żadnych krewnych, nikogo, prócz pana Rochestera i mnie.