Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję za taką przyjemność — rzekła, siadając na miękkiej, aksamitnej trawie — nie chcę znać Morskiego Oka, ani podobnych awantur.
— Będziesz czekała tutaj naszego powrotu?
— Wstydź się żartować jeszcze! — zawołała Bronka. — Dlaczego nie przeprowadziliście mię dołem? Mogłam przecież przejść tędy? Pocoście mię wlekli na tę skałę?
— Ależ Broniu, to jeden z piękniejszych widoków w Tatrach.
Nie odpowiedziała, czuła się jednak w duszy pokrzywdzoną: piękny krajobraz sprawiał jej przyjemność wtedy, gdy mogła go oglądać z bezpiecznego miejsca.
Tymczasem zaczęto schodzić po dość łagodnej, miękkiej pochyłości góry, pokrytej aksamitną trawą. Nogi ślizgały się po tym kobiercu, stopy bolały od nienormalnego położenia, a końca góry ani widać.
— W zakosy idźcie, w zakosy[1], — nawoływali przewodnicy.
— Ach, chwilę odpoczynku na równym poziomie! — narzekała Brońcia.
— Usiądź i zjedziesz na dół — rzekł wesoło jej brat.
Pewniebym usiadła, gdybym się nie bała, ale ktoby mnie wstrzymał potem, gdybym się zsuwać zaczęła zbyt szybko?

— Czekaj — rzekł Staś — masz pas mocny?

  1. W zakosy — w prawo i w lewo na przemiany, zwracając pod kątem ostrym coraz niżej.