Nie mało przyczyniało się do wprawiania zebranych w humor najlepszy, że ile razy książę lub księżna otwarli usta, by wyrzec słowo albo też coś zjeść, leciały im z nich sztuki złota, które służba zbierała w kosze i rozdawała po deserze między wszystkich obecnych.
Rozgłos tak niezmiernego bogactwa i szczodrości rozszedł się tak daleko, że dotarł wreszcie aż do krainy wróżek i jedna z nich — ta sama, co się zjawiła w sukni z pąsowego brokatu w stodole rozwartej na cztery wiatry — powzięła zamiar odwiedzenia swoich protegowanych i przypatrzenia się zblizka szczęściu, jakiem ich obdarzyła, oraz wysłuchania ich podziękowań.
Skoro jednak weszła, pod wieczór, do bogatej komnaty, w której książę i księżna szukali przed zgiełkiem zabaw samotnego schronienia, ogarnął ją dziw wielki, ponieważ w miejsce radości i dzięków, padli oboje do jej nóg, zalewając się z bólu rzewnemi łzami.
— Jestże możliwem to, na co me oczy patrzą? — zdziwiła się wróżka. — Czyż nie jesteście z swego losu zadowoleni?...
— Niestety! pani, — jesteśmy tacy nieszczęśliwi, że pomrzemy chyba nie długo z żałości, jeżeli się nad nami nie zmiłujecie.
— Jakto?... Więc nie czujecie się jeszcze dość bogatymi?
— Jesteśmy aż zanadto bogaci!
Strona:Catulle Mendes - Nowelle.djvu/55
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.