Strona:CTP -236- Ze złotej serii przygód Harrego Dicksona - Czarny wampir.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Od pierwszego dnia rozpoczęli „pierwsze“ poszukiwania. Prawdę mówiąc, robili to dość pobieżnie. Harry Dickson zaprosił do stołu wójta wioski, zacnego człowieka nazwiskiem Forster i zadawał mu pytania na temat zdarzeń w „Black-Waters“.
Ongiś dziennikarze, zjeżdżając tu w ciągu dwóch miesięcy, przynieśli fortunę tej wiosce, Forster, który myślał, że wrócą znów te złote czasy, uczcił przybysza toastem i niezadługo inni mieszkańcy też przyłączyli się do libacji.
— Potwór? Ależ, oczywiście, był potwór w „Black-Waters“. Wchodząc na dach domu wójta można za pomocą lunety ujrzeć poruszającą się w wodzie tajemniczą czarną plamę. Stary Cryns, kłusownik, który poluje na króliki w okolicy, widział go już dwa razy.
— Dwa? Ależ co najmniej pięć razy! — wykrzyknął Cryns, który zapijał się właśnie na koszt detektywa. — Co mówię, nawet... o mało, mnie nie pożarł!
— Tak, tak, — rozbrzmiewały okrzyki. W czasach gdy dzieci chodziły do szkoły nauczyciela Mivvinsa, często widziano potwora.
Detektyw słuchał poważnie tego bajdurzenia i pod koniec rozmowy postanowiono spotkać się nazajutrz. Przewodnik miał być, naturalnie, dobrze opłacony.
W tej chwili ogólny entuzjazm nieco ochłódł. Forster przypomniał sobie, że musi odprowadzić do Newcastle wóz z warzywem, a Cryns począł się uskarżać na obrzydliwy reumatyzm, który przykuwa go do miejsca. Na koniec znalazł się jakiś chłopiec, sierota, Nop, wychowanek gminy, który gotów był służyć za przewodnika. Detektyw miał zapłacić za jego usługi wójtowi i dodać mu łaskawie kilka pensów. Umowa została zawarta.
Nazajutrz rano Tom spał jeszcze głęboko, gdy pod oknami rozległo się wesołe gwizdanie Nopa.
Po doskonałym śniadaniu, w którym i chłopiec wziął niemały udział, wszyscy trzej ruszyli w kierunku stawów.
Pogoda była prześliczna, prawie wiosenna, niebo pogodne, jasno-błękitne.
Dwaj detektywi i ich młody przewodnik szli poprzez wielkie łąki wzdłuż stawów. Harry Dickson był żywo zainteresowany okolicą. Tom, który znał swego mistrza nie dał się zwieść, wiedział, że to jest praca „na niby“.
Detektyw zapoznawał się z otoczeniem „Black-Waters“.
— Po kiego diabła to wszystko? — zapytywał w duchu Tom.
Przechodzili obok budynku o zamkniętych okiennicach. Nop się zatrzymał.
— Tu mieszkał nasz dawny nauczyciel, Mivvins. To on został zjedzony przez potwora, — powiedział z dumą.
Trzeba przyznać, że był to dość niezwykły powód do pychy być uczniem nauczyciela pożartego przez ośmiornicę!
— Chciałbym zwiedzić waszą szkołę, — rzekł detektyw.
Nop mrugnął porozumiewawczo.
— Są dwie dachówki, które nie trzymają się dobrze. Spróbuję tamtędy dostać się na strych i otworzyć któreś okno. Czy zgadza się pan?
Harry Dickson skinął z aprobatą.
Po chwili jedna okiennica odsunęła się i detektywi weszli do wnętrza pustej szkoły.
Było to ponure, niewygodne mieszkanie. Mały pokój, którego umeblowanie składało się jedynie z żelaznego łóżka, trzcinowego stołka i taniej szafy służył jednocześnie za sypialnię i gabinet nauczyciela. Maleńka kuchnia, zaopatrzona w naftową maszynkę i kulawy stół, dopełniały tej nędznej całości. Największy pokój służył za klasę dla dwudziestu uczniów, przychodzących z wioski. Prawdziwa klasa dla biedaków. Cztery czarne długie, drewniane pulpity, katedra dla nauczyciela, czarna tablica na ścianie, kilka map, jedna wypukła i mocno obtłuczona, jakiś zniszczony globus i kilka wykresów statystycznych. Ciekawość detektywów została zaspokojona. Nagle Nop zawołał z tajemniczą miną:
— Czuję zapach tytoniu naszego profesora!
— To prawda, pozostał tu widać od dawna jakiś zapach, — powiedział Tom.
Chłopiec potrząsnął głową.
— Nie, nie! Ten zapach jest zupełnie świeży!
Dickson przyglądał się w milczeniu temu rozgarniętemu chłopakowi, ale nie przyznał mu racji.
— Nie, mój mały. Ja również czuję ten zapach, ale on pokutuje tu od dawna, od wielu dni, a może tygodni... Czasem zdarza się, że pod wływem promieni słonecznych on rozgrzewa się lekko. Często jesteśmy zmuszeni brać to pod uwagę podczas naszych poszukiwań.
Ale w głębi duszy detektyw myślał zupełnie inaczej.
— Niestety nic innego nie mogłem temu chłopcu powiedzieć, — rzekł do siebie, — ale to przecież dla jego bezpieczeństwa i dla dobra naszej sprawy.
Wycieczka skończyła się i powrócono do Beech Hill.
Harry Dickson ugościł mieszczan, obdarował Nopa i oznajmił, że według jego zdania potwór wrócił do morza.
Nazajutrz auto wiozło ich w powrotną drogę.
Newcastle i jego czarne okolice znów przesunęły się przed ich oczami. Następnie detektywi wsiedli do londyńskiego ekspresu. Dom na Allan Street przyjął ich szerokim uśmiechem i wyborową kuchnią mr. Crown.
Następnego dnia jedna z wieczornych gazet wydrukowała krótki artykuł na temat podróży detektywa:

„Nie ma żadnej tajemnicy w Black Waters. w rezultacie poszukiwań, prowadzonych w tamtych okolicach osobiście, przez znanego detektywa Harry Dicksona, przekonano się, że nie warto przywiązywać najmniejszej wagi do sprawy „czarnego wampira“ w Black Waters. Według zdania detektywa śmierć mr. Lionel Gardnera nie ma z tą sprawą żadnego związku“.

Śmierć Scharplessa komentowano jedynie jako okropny wypadek kolejowy. Nie wymieniono nawet jego nazwiska. Mówiono o jakimś nieznanym włóczędze, który chciał jechać „na gapę“ szkockim ekspresem.
Dickson był bardzo zadowolony kiedy dowiedział się o tym.
— No, Tomie, nasza praca „na niby“ jest skończona...
— A więc zapach tytoniu był jednak świeży?
— Naturalnie. Ale to mnie wcale nie zdziwiło. Teraz trzeba dociec, kto pali tytoń nauczyciela w tej pustej klasie zamkniętego domu, w którym nikt nie mieszka — rzekł Dickson.