Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wała miastu surowce do dalszej obróbki. Istnieje sobie na przykład od wieków na wschodzie roślina z rodziny motylkowatych, soja. Ford (który nawiasem mówiąc, należy do rady „chemurgicznej“) zwrócił na nią kilka lat temu uwagę, przekonał się, że ze strąków można mieć świetny olej, z wytłoczyn znakomitą masę plastyczną, która zastąpi doskonale, w pewnych wypadkach ebonit, — z poczciwej soi fabrykują teraz na gwałt kleje, lakiery, grzebienie, radia, guziki, linoleum, kule bilardowe, cygarniczki, ozdoby na choinkę, mydła, obsiano nią olbrzymie pola, — same zakłady samochodowe w Detroit pochłaniają zbiór z 60 tysięcy akrów. Panowie z „rady technicznej“ mają jeszcze inne projekty — mieszanka alkoholowa jako paliwo, bawełna przy budowie najnowszych szos asfaltowych, produkcja papieru gazetowego z drzew innych, gorszych gatunków — nie szczędzą pieniędzy na próby, stacje doświadczalne, najbardziej nawet fantastyczne eksperymenty techniczno-agronomiczne, sypią milionami dolarów. Wieś ma nadmiar produktów, miasto nadmiar ludzi, może się to jakoś jedno z drugim da wreszcie połączyć w rozsądny „cykl“ zamknięty — rozumują inżynierowie amerykańscy.
To pewne, że w niektórych naszych rozważaniach doniosłych zapominamy niepotrzebnie o botanice. Jedno z poczytnych pism zagranicznych podaje teraz właśnie w serii felietonów długą, ciekawą i dramatyczną historię kauczuku