Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Astrofizyka, aby jakoś wybrnąć z trudności, buduje sobie — w myślach — modele uproszczone i po długich wyliczeniach matematycznych dochodzi do wniosku, że słońce umarłe wyglądać musi jak czarna kula z niezwykle, nieprawdopodobnie ciężkiej materii. Kula — zdaniem współczesnych fizyków indyjskich, p.p. Kothariego i Majumdara — nie może w ogóle przekroczyć pewnych rozmiarów, nie może mieć więcej, niż 40 tys. kilometrów w średnicy. Słońce się zatem kiedyś skurczy i wyschnie na pestkę.
A ziemia? Ziemię — zdaniem tegoż Russella — czeka najpierw trochę inna tragedia. „Esencją życia“, jak wiemy, jest tlen i świat roślinny ze światem zwierzęcym przerzucają się tym gazem koniecznym, jak tenisiści piłkami. Rośliny chwytają dwutlenek węgla, zatrzymują węgiel, a tlen przekazują atmosferze i zwierzętom i tak ta zabawa się ciągnie od prawieków. Ale są też skały, zawierające żelazo, i te formacje chwytają również tlen łapczywie, wycofują go z obiegu i to już na stałe, na zawsze. Może się zdarzyć — powiada Russell — że tlenu zabraknie na naszym globie, zostanie pochłonięty, zginie w związkach żelaznych, ziemia zardzewieje i taki będzie koniec życia organicznego...
Życie — to zresztą też ogromnie trudny do napisania artykuł encyklopedii. Czytam właśnie zajmującą książkę, która wyszła niedawno w przekładzie polskim („Wstęp do nauki o życiu“). Na każdej prawie stronicy — i to już w pierw-