Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lot, podskoczyło w górę z miejsca na 10 metrów, zastanowiło się jakby przez chwilę i — pofrunęło dalej. Autogiro, czyli wirolot... Gazety mówią o wielkim triumfie upartego wynalazcy, nazywają zawziętego Hiszpana Einsteinem awiacji, firma Weir Ltd. Glasgow zaczyna produkować na większą skalę aparaty dwuosobowe i jednoosobowe (50 HP., cena 500 funtów). Nareszcie naprawdę i bez blagi zrównaliśmy się z ptactwem wędrownym, powstał samolot bez lotniska, możemy się puścić śmiało w nieznane strony, lecieć przed siebie przez oceany powietrzne, możemy stanąć nad puszczą brazylijską i szukać zaginionego podróżnika Fawcetta, możemy zjechać z wyżyn na ruchome kry i i spiętrzone lody polarne i rozejrzeć się — a nuż dostrzeżemy gdzie ślady wielkiego, niezapomnianego bohatera podbiegunowego Amundsena. Nie trzeba wysyłać ludzi, by szykowali długo u mety bieżnie czy maszty kotwiczne — wirolot de la Ciervy ląduje bez niczyjej pomocy wszędzie i wzbija się w powietrze odrazu, osiąść może jak znużona mewa na każdym skrawku ziemi, na statku, na stromej skale, na polanie, w dżungli, w mieście między groźnymi drapaczami, na płaskim dachu, na skwerku. Może zabrać rozbitków z kry lodowej i powodzian z pagórka, otoczonego spienionymi falami. Nowa era w lotnictwie! — piszą dziennikarze — i mają tym razem słuszność. Trudno w krótkich słowach opowiedzieć, jakie się tu horyzonty