Przejdź do zawartości

Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

denci będą się „oblewali“ przy egzaminach, jeżeli — co nie daj Boże — nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, ile nasza rura zawierała gazu. Zobaczysz, Kubuś, przekonasz się...
Rzecz dziwna! Mój projekt istotnie zaaprobowano!
„Panowie Dr. W., Dr. Z., docent Dr. Mateusz Seddig wyruszą na koszt Instytutu balonem „Tilly II“ dla dokonania badań nad składnikami promieniotwórczemi atmosfery. Pilot — asystent Rotzoll“.
Klamka, jak to mówią, zapadła, odwrotu nie było. Ja, który o balonie wiedziałem tyle, że jest wypukły tam, gdzie nie bywa wklęsły — zostałem raptem nieomal szefem ekspedycji. Ugiąłbym się napewno pod brzemieniem odpowiedzialności, ale nie miałem na to czasu zupełnie. Od rana trzeba było ów węgiel w długich rurach szklanych prażyć, wypędzać zeń wszystkie „składniki“ niedozwolone, uwalniając miejsce dla składników promieniotwórczych. Trzeba było przeróżne próby i zwykłe przedbiegi uskuteczniać, ważyć, mierzyć, liczyć, sprawdzać. A tu jeszcze co shwila terkotał telefon wewnętrzny Instytutu, co chwila Rotzoll, który, jako specjalista w dziedzinie pogody, miał wybrać dzień dla wyprawy najodpowiedniejszy, komunikował swoje spostrzeżenia meteorologiczne:
— Anglja — ciśnienie 760. Niż barometryczny na północy. Pogoda — palce lizać. Cisza — wiaterek wschodni. Pchnie nas napewno do Holandji, Jak tam rura? Gotowiście?
Nie mogłem się byle meteorologowi spowiadać z utrapień natury fizykalnej. Telefonowałem: all