Przejdź do zawartości

Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
PONG!

Pochodzę z rodziny szachistów i od lat najmłodszych czułem pociąg nieprzetarty do tej gry rycerskiej. Ojciec mój nigdy nie karcił mnie surowo — w potocznem znaczeniu tych wyrazów. W momentach psychologicznych sadzał mnie przy szachownicy na stołku, zdejmował połowę białych figur, dawał mi mata oznaczonym pionkiem w oznaczonem miejscu i w ten — nieco abstrakcyjny, ale niemniej dotkliwy — sposób łoił skórę swemu młodocianemu partnerowi. Od zarania mej młodości wiedziałem też, że szachy są stylizowaną wojną, że pochodzą ze Wschodu i że dawni mędrcy wymyślili je po to, aby kształcić młodych maharadżów w sztukach strategicznych. Wiedziałem, że w tej grze zwycięża ten, kto w najtrudniejszych opresjach nie traci ducha, zdobywa się na fantazję, na polot, kto potrafi w okolicznościach beznadziejnych wykrzesać z siebie pomysł genjalny. Tak właśnie — mówiły legendy rodzinne — zwyciężył i pokonał stryj mój, Szymon, głośnego Steinitza na turnieju wiedeńskim.
Białych i czarnych wież, drewnianych koni i laufrów nie widziałem już dawno, sprzeniewierzyłem się tradycjom familijnym i grze królewskiej...