Przejdź do zawartości

Strona:Bruno Winawer - Lepsze czasy.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
PLAGJAT

Przyszedł do mnie blady, nieogolony i miał wypieki ceglaste, niezdrowe na policzkach.
— Dłużej tego nie wytrzymam — rzekł posępnie. — Po nocach nie sypiam, straciłem apetyt. Proszę mię zaaresztować. Jeżeli macie jakie stosunki w sferach miarodajnych, każcie mnie okuć w kajdany. Czuję, że jedno mi tylko pozostało — dozgonna ekspiacja...
— Co się stało?
— Popełniłem plagjat! Mówiąc ściślej: popełniłem szereg plagjatów... Mówiąc zaś zupełnie ściśle: cała moja działalność literacka — to jeden nieprzerwany ciąg plagjatów, włamań i kradzieży, albo, jeżeli wolicie, kradzieży z włamaniem.
— I jakim cudem to wyszło najaw, kolego?
— Przypadek, prosty przypadek. Razu pewnego rozmawialiśmy w „Kresach“ o aferze znanego romanisty i tłumacza arcydzieł włoskich na język polski, kolegi Edwarda B.
W jego artykule krytycznym ktoś dostrzegł kilka zdań cudzych i wytoczono mu, jak wiecie, proces sensacyjny, który jeszcze trwa, o ile się nie skoń-