Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IV.
CASTIGLIONI.

Nazajutrz był dzień rozkoszny, ciepły, słoneczny i deptak pod Kolumnadą zalała od rana ciżba tak gęsta, że nawet mrówka, wyolbrzymiona do postaci ludzkiej, musiałaby oszaleć w tym tłoku i ścisku. Ci i owi kuracjusze próbowali — zgodnie z przepisem lekarskim — wędrować statecznie po linji prostej, od przeczyszczającego „Kreuzbrunu“ do żelazistego „źródła Ferdynanda“. Ale fala porywała ich natychmiast, miotała nimi, jak spieniony Malstroem miota szczątkiem okrętu, niosła ich od straganów z gazetami pod kiosk orkietry dętej, wygrywającej co tchu w płucach starego walca Waldteufla. Człowiek najtęższy stawał się tu poprostu molekułą, drobiną z kinetycznej teorji gazów, cząsteczką, która pod ciśnieniem kilku atmosfer zakreśla zygzakowate meandry, tłucze z impetem o inne drobiny, zbacza z drogi pod kątem prostym, nie tracąc zresztą energji pierwotnej. Nawet cadyk galicyjski nie mógł się tego dnia przedrzeć