Strona:Bruno Winawer - Doktor Przybram.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa Prometeusza, jeden, takowego i Czyż były na tym druczku wypisane odręcznie.
Zaraz po przyjeździe panowie Czemuż, Pocoś i Laboga udali się do baraku stacyjnego i tu, odchrząknąwszy, wygłosili trzy mowy powitalne. Przyczem Pocoś, jako historyk, rozwodził się szeroko nad zasługami Juljusza Cezara, Czemuż i Laboga zaś obrali sobie za temat przyrodę tatrzańską i wspomnieli kilkakrotnie w pięknych parabolach orła, Świnicę, szczyty, perć i wierzchołek.
— Czy teraz już mogę stąd spokojnie wyjechać? — spytał Przybram.
Okazało się, że o tem nawet mowy być nie może. Miasta Poznań, Kalisz, Zgierz, Łowicz, Sochaczew przybrały się odświetnie, zmobilizowały orkiestry strażackie, udekorowały dworce, odziały mówców w tużurki i czyhały na okazję ujrzenia Przybrama i uczczenia go, jak na to zasługuje.
— Jak sądzisz, Nelli? — rzekł Przybram. — Pojedziemy?
Nelli — o dziwo! — zgodziła się natychmiast. Wywnioskowała bowiem (kobiety są zadziwiająco sprytne) z przemówień trzech wybitnych przedstawicieli nauki, że tu ludzie mają jakieś mętne pojęcie o czynach jej nad miarę głośnego małżonka. Bawiło ją to, że panowie Czemuż i Pocoś wynoszą wprawdzie Huberta pod niebiosa, ale właściwie nic o nim nie wiedzą. Prof. Czemuż plątał najwidoczniej „cold-light“ z angielskiem mydłem do golenia