Wszelkie ruiny, pomniki dawnej świetności, są piękne i smutne zarazem, wywołują w samotnym wędrowcu nastroje elegijne, rzewne.
Ale prócz tego zasadniczego, uprawnionego — że tak powiemy — smętku tkwi jeszcze jakaś specjalna melancholja w poczerniałych ruderach z okresu sławetnej secesji. Coś je stanowczo odróżnia od rzymskiego forum i kolumny Trajana. Są gmachy teatralne w dzielnicy „Berlin C“, są domy koszarowe wpobliżu Opery Komicznej smutniejsze od strzaskanych kolumn Akropolu. Kawiarnia z zalotnym napisem na szybach „Café Mozart“, jadłodajnia albo szynczek ubogi pod wezwaniem „Maxima“, restauracja trzeciorzędna pod firmą „Scala“, jakiś lokal z wysiedzianemi pluszowemi kanapkami wygląda jak stara, biedna, bezzębna dama lekkich obyczajów.
Wdzięczą się bez sensu wielkie kule szklane w żyrandolu elektrycznym i przypominają niezamożnym kli-