Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mjer francuski w towarzystwie sekretarza opuścił swe apartamenty w lewem skrzydle hotelu i bez żadnych wybiegów udał się wprost na prawe skrzydło, do apartamentów premjera angielskiego. Na twarzy jego, jakkolwiek dziennikarze wytężali oczy, niepodobna było dopatrzeć się żadnego określonego wyrazu. Jeden z reporterów zauważył jedynie, że, przechodząc obok jego portjery, premjer zcicha pogwizdywał popularną piosenkę.
Wizyta przewlekała się. Trzy razy reporter, przebrany za garsona, podawał do apartamentu Nr. 6 koktajle i długo, bez szmeru krzątał się koło szklanek. Przez cały czas jego obecności obaj dyplomaci mówili przeważnie o pogodzie, skarżyli się na marne urodzaje w państwie, wymieniali zdania na temat ostatnich wyścigów w Wembley. Reporter ostatecznie nie wskórał nic, upuściwszy tylko w zasłuchaniu i z braku wprawy jedną szklankę.
Około godziny ósmej wieczór po kogoś posyłano. W dziesięć minut później do drzwi apartamentu Nr. 6 zapukał poseł państwa * * *. Wygląd miał arystokratyczny i stylizowanie niedbały, a staranny przedział, wytyczony między rzadkiemi kępkami włosków, zbiegał mu do samego kołnierzyka.
Podawano jeszcze raz koktajle. Rozmowa toczyła się po angielsku. Mówiono o zaletach różnych gatunków cygar. Poseł państwa * * * w roztargnieniu strzepywał pyłki z rękawa.
Reporterzy za portjerami niecierpliwie otwierali i składali kieszonkowe aparaty fotograficzne. Pragnęli za wszelką cenę utrwalić wyrazy twarzy wychodzących po konferencji dyplomatów i denerwowali się, że ten dokument historyczny może z łatwością zginąć wskutek niedostatecznego oświetlenia korytarza.
Wreszcie, około godziny dziewiątej, drzwi apartamentu Nr. 6 otwarły się i wyszedł poseł państwa * * *, niedbale poprawiając swe nieskazitelnie śnieżne mankiety. Twarz jego,