Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długo rozhuśtane fale ludzkie przelewały się w buchtach placów i cieśninach zaułków.
Aby wyrwać łatwozapalny tłum z tego stanu rozkiełzanego uniesienia i skierować go w łożysko konkretnej akcji, należało przedewszystkiem rozpruć jego szwy, poćwiartować go nożycami organizacji.
Do południa, rozczłonkowana masa, sprzęgnięta na nowo klamrami dyscypliny, stanowiła już zdolny do działania systemat sił.
Pierwszem zadaniem chwili było oczyszczenie ulic z gnijących trupów, zagrażających miastu powrotną falą zarazy. O grzebaniu takiej ilości zwłok, ani o spaleniu ich w ciasnych, prowizorycznych krematorjach, nie mogło być nawet mowy. Postanowiono spalić je pod gołem niebem.
Przez trzy dni na wszystkich wielkich placach Paryża rozbita na ekipy, karna armja ludzi o golonych głowach wznosiła olbrzymie stosy z mebli i makulatury, na które zwalano trupy. Na czwarty dzień praca była ukończona. Stosy oblano benzyną, i naftą i podpalono.
Dzień był zupełnie bezwietrzny, i sąsiadującym budynkom nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Ogień czarną spiralą dymu uderzył w niebo, i podpalone niebo, jak dymiąca strzecha, runęło, nakrywając miasto burą kosmatą czapą.
8 września dzienniki całego świata doniosły o pożarze Paryża. Na wzniesienia i wzgórza Francji wyległy tłumy Francuzów oglądać go gołem okiem. Czarny gejzer dymu bił na setki metrów w niebo. Był to widok niezapomniany.
Odważny lotnik francuski, który na własne ryzyko umyślił przelecieć nad płonącym Paryżem, zmuszony był zawrócić w kębach gryzącego dymu, i nie potrafił opowiedzieć nic nad to, że Paryż płonie od końca do końca.
Łatwo rozczulająca się babcia-Europa roztkliwiła się tego dnia nad losem nieszczęsnego miasta do prawdziwych, nieglicerynowych łez. Starsi panowie całego świata wspomi-