Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ojczyźnie niewątpliwe korzyści, podczas gdy nasza bezsensowna śmierć tutaj byłaby połączona dla niej z nieobliczalnemi stratami. Przy wyborze naszych rodaków, których zechcemy wywieźć z Paryża, aby wrócić ich Ameryce, kierować się będziemy, rzecz oczywista, nie względami ilościowemi, lecz jakościowemi. Odjadą wraz z nami jedynie ludzie, ktorych majątek stawia w pierwszym rzędzie obywateli naszej wielkiej ojczyzny, i którzy, dzięki niemu, są potężnemi podporami jej społecznego porządku. Sekretarz mój przygotuje do wieczora odpowiednią listę. Uważam, iż zwlekać z tą sprawą nie należy pod żadnym pozorem i że powinien pan, o ile możności jak najprędzej, zawiadomić rząd miasta żydowskiego o swej przychylnej decyzji.
Mister Dawid Lingslay odłożył cygaro i wstał.
— Pozwolicie panowie, że zarezerwuję sobie dwadzieścia cztery godziny czasu do namysłu. Jutro rano, po gruntownem zastanowieniu się, dam wam telefoniczną odpowiedź. Sprawa jest zbyt poważna, aby można było rozstrzygnąć ją napoczekaniu.
Pięciu panów dźwignęło się ociężale z foteli.
Mister Dawid pożegnał się i pośpieszył ku drzwiom.
— A co się tyczy tych trzech tysięcy żydów i wpuszczenia ich do Ameryki, — dmuchnął wślad za nim wraz z obłokiem dymu mister Marlington — to o nich niech się pan nie kłopoce. Ten drobny szkopuł z łatwością da się zlikwidować na miejscu. Niech pan to pozostawi mnie...
Zresztą mister Dawid dosłyszał już tylko pierwszą połowę ostatniego zdania. Drugą odcięły zasunięte z trzaskiem drzwiczki windy.
Po jego odejściu panowie zamienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Ciekawe, jakiego rodzaju kombinację planuje nasz czcigodny kolega, Lingslay — rzucił mimochodem jeden z foteli.
— I ile też my za nią bekniemy? — wtrącił drugi.