Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stopnia za propozycję indywidualną i nie spodziewałem się, że dzisiejsze posiedzenie poświęcone będzie tej właśnie sprawie.
— Doskonale, — wybeczał ze swego fotela mister Marlington — teraz, skoro ustaliliśmy już faktyczny stan sprawy, czy nie moglibyśmy się dowiedzieć, ja i moi koledzy, jakiej treści odpowiedź dał pan delegacji żydowskiej?
— Owszem — odparł flegmatycznie mister Dawid. — Odpowiedziałem odmownie.
Teraz zkolei wszystkie pięć foteli wydało nieartykułowany okrzyk. Zaległa cisza.
Z jednego z foteli rozległ się dobroduszny rechot:
— Kolega raczy żartować. He-he! Kapitalny żart!
— Myli się pan, kolego — odciął oschle mister Dawid. — Nie żartuję bynajmniej. Nie wiem, czy wszystkim panom znane są warunki, z którymi żydzi łączą proponowaną nam przysługę. Delegaci żydowscy oświadczyli mnie, że gotowi są zabrać nas z sobą jedynie w tym wypadku, o ile za naszą sprawą Ameryka wpuści trzy tysiące Żydów, zbiegłych wraz z nami z zadżumionego Paryża, czyli, innemi słowy — wpuści do siebie zarazę. Nie uznałem za możliwe brać na siebie podobnej odpowiedzialności.
— Oczywiście — odezwał się po dłuższej chwili mister Marlington. — Wwóz do Ameryki trzech tysięcy żydów jest bezsprzecznie najmniej ponętną stroną tej propozycji. Trudno jednak wysuwać w tym względzie jakiekolwiek zastrzeżenia. Nie trzeba zapominać, że, w gruncie rzeczy, to nie my zabieramy ze sobą żydów do Ameryki, ale oni — nas. Wiemy dobrze, że wszystkie nasze dotychczasowe próby wydostania się poza kordon spełzły na niczem. Odtrącając nadarzającą się nam sposobność, popełnilibyśmy szaleństwo. Zresztą, z chwilą, gdy tylko znajdziemy się po tamtej stronie kordonu, role nasze zmienią się radykalnie. Po przybiciu do brzegów Ameryki niema nic łatwiejszego jak, pod pozorem jakiejś komisji lekarskiej, nie pozwolić żydom wo-