Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pali się. Pan się teraz śpieszy. Nie będziemy zabierali panu czasu. Pan pomyśli, rozważy jeszcze sam. My tu jutro rano zajdziemy po odpowiedź.
Mister Dawid Lingslay chciał przeciąć, oświadczyć kategorycznie tym ludziom, że nie mają poco się fatygować, że decyzja jego jest nieodwołalna, lecz ludzi nie było już w pokoju.
Mister Dawid zmiął w palcach papierosa, pomacał kieszeń, spostrzegł, że zapomniał zegarka, wrócił do sypialni, z nerwową odrazą wsunął do kamizelki spoczywający na blacie zegarek, machinalnie wepchnął do kieszeni od spodni mały, stalowy przedmiocik i, nacisnąwszy na czoło kapelusz, szybko zbiegł po schodach.
Na zakręcie schodów natknął się na dwóch sanitarjuszy, znoszących z góry czarne, przykryte nosze. Mister Dawid usunął się pośpiesznie i, zapominając o porannej kawie, szybkim krokiem ruszył w stronę „American-Express“.

Przy wejściu do „American-Express“ na mistera Dawida czekał już lift-boy, który powiózł go windą na drugie piętro (posiedzenie poufne, gabinet Nr 7).
W gabinecie, przez błękitnawą mgłę cygarowego dymu, mister Dawid nieodrazu rozróżnił sylwetki swych pięciu kolegów amerykańskich, wynurzających się z objęć wygodnych klubowych foteli. Uderzyła go nieobecność kolegów-Anglików.
Mister Dawid zasiadł w przeznaczonym dla niego fotelu i, wziąwszy z usłużnie podsuniętego mu pudełka pękate cygaro, zapadł w pytające milczenie.
Z kłębów błękitnego dymu, jak przez tłumik, doleciał go dostojny, gardłowy głos mistera Ramsaya Marlingtona:
— Sądzę, panowie, że skoro jesteśmy już w komplecie i wszystkim nam wiadomy jest cel dzisiejszego zebrania, możemy, nie tracąc czasu, przystąpić wprost do omówienia