Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomyśleć... Nie przychodziło mi do głowy, że żyjesz, że już jesteś dorosły, żeś się zaprzedał bolszewikom. A mama czy żyje? Nie zamordowali jej?
— Mama umarła w tym roku, niedawno.
— A Jula, siostra? Słyszałem coś. Wyszła za bolszewika. Pewnie sama też bolszewiczka. Podłe z was nasienie, niema co.
— Z Juli przykładna pracownica i mąż jej dzielny pracownik, jeden z pierwszych. Dużo przeżyła, dużo się nauczyła. Cóż mówić o tem tobie, białogwardziście. I tak nie zrozumiesz.
— Pewnie, iść na służbę do oprawców — wielka mi filozofja. Nie każdy zrozumie. Jak papę rozstrzeliwali — nie pamiętasz. Mały byłeś. Zapomniałeś. Jula też pewnie zapomniała. Krótką macie pamięć, szczenięta.
— Nie krótką. Gdyby więcej „pap“ powystrzelano wówczas, nie byłoby tych trzech najcięższych lat.
— Szczekasz ich żargonem, jak mitingowy agitator. Powiedz jeszcze: „Dosyć się naszej krwi nażłopali!“ Własnego ojcaś się wyrzekł. Chamom służyć poszedłeś. Za worek krupy, za deputat — łapę żydowską lizać. I to kto — Sołominowie! Strach pomyśleć: brat — szubrawiec, bolszewik.
— Żal mi cię, Borysie, — powiedział cicho Sergjusz. — Nie zrozumiemy się. Mówimy różnemi językami. Nie przypuszczałem, jadąc do Paryża, że mogę cię spotkać w tutejszej emigranckiej kompanji. Pewnieś przez ten czas gości po lupanarach taksówką rozwoził, albo gdzie do stołu podawał i napiwki zgarniał. Jak wszyscy. Życieś na wysługach przelokaił. Wpakować sobie „z honorem“, po oficersku, kulę w łeb, nawet na to odwagi ci nie stało. Eh, Borysie!
Twarz Sergjusza raptownie wykrzywiła się grymasem nieludzkiego bólu i zupełnie poszarzała. Chory jęknął i ciało jego w nagłym skręcie wypięło się, jak łuk trzeszczący od naprężenia. Na wargi wystąpiła mu piana.