Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyczytał bekijach nejfesz, i odtąd żydzi nie siedzą na pokucie po swoich zmarłych, a trupy żydowskie bez oporządzenia rytualnego idą na łono śmierci. Wszystko napróżno.
Czarne, pokraczne litery, jak podróżni, wymachujący chusteczkami z okien pociągu w biegu, przesuwają się przed przebiegającym je wzrokiem rebego Eleazara.

„I uczyni Pan rozdział miedzy trzodami Izraelskiemi i między trzodami Egipskiemi, aby nic nie zdechło ze wszystkiego, co jest synów Izraelskich...“

Rabi Eleazar ben Cwi niżej, w wahadłowych pokłonach, kołysze się nad książką. Postąpił, jak kazał Pan, oddzielił trzody Izraelskie murem nieprzebytym, a oto zaraza szerzy się wśród nich po dawnemu i niemasz na nią lekarstwa.
Czarne litery, jak krople męczeńskiej krwi, kapią na książkę z wykrzywionych bolesnym grymasem ust rebego Eleazara:

„...I potłukł on grad po wszystkiej ziemi Egipskiej, cokolwiek było na polu, od człowieka aż do bydlęcia; i wszystko ziele polne potłukł grad, i wszystko drzewo polne połamał.
Tylko w ziemi Gosen, gdzie synowie Izraelscy mieszkali, nie było gradu...“

Rabi Eleazar wątpi. Wziął na barki swoje odpowiedzialność straszliwą: otoczył miasto żydowskie murem, pozbawiając je nawet własnego cmentarza; i po komorach gnić zaczęły trupy żydowskie.
I odsłonił rabi Eleazar żydom bekijach nejfesz niesłychane w historii żydostwa, iż trupy, nie mogące spocząć w ziemi, oddane być mają płomieniom.
I nie opuściła zaraza murów miasta żydowskiego.
A wszakże powiedział Pan:

„...I wezmą krwi jego, i pokropią obadwa podwoje i naprożnik u domu.