Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja cię, żółty djable, nauczę wdzięczności!
Skatowanego cisnęli go na podłogę.
— Ściągaj koszulę! Wszystko! Trzewiki! Wszystko nasze! Z naszej łaski! Kalesony! Wszystko ściągaj!
Ściągnęli. Pozostawili go na podłodze nago. Stróż Wincenty wyszperał, niewiedzieć skąd, podarty chiński chałat — łachmany.
— Na, włóż!
Włożył. A wewnątrz wszystko w nim bulgotało. Podchwycili go pod ręce.
— Precz!
Szarpnął się. Chciał uderzyć. Wykręcone ręce zatrzeszczały w stawach. W bezsilnem zapamiętaniu tak plunął w gębę ojcu Dominikowi, że świątobliwy ojciec zapiszczał, zatupał nogami; ocierając twarz, powalał całą sutannę.
Zwlekli na dół po schodach, przez ogród, rozwarli naoścież furtkę, z rozmachem cisnęli go na ulicę. Upadł pośrodku jezdni. Furtka zatrzasnęła się z łoskotem.
Podszedł policjant:
— A ty co tu robisz?
Podniósł się i, wstydliwie otulając przeświecające przez łachmany ciało, bocznemi ulicami powlókł się do chuderlawego.
Chuderlawy skrajem ręcznika obmył mu krwawiące pręgi. Wygrzebał z szuflady parę bielizny, z kąta jakieś stare, wytarte ubranie. Pomógł mu się ubrać. Zatrzymał na noc u siebie.
Po paru dniach P’ana zainstalowano: na angielskiej przędzalni, jako niewykwalifikowanego robotnika. Od ósmej do ósmej. Płaca — dwa „mejsy“ dziennie. Za to nawet samym ryżem wyżyć niepodobna. Wyszukano mu nocleg. Dalej już — radź sobie sam.
Na robotę szedł raźno, z zapałem. Tam zetknie się nareszcie twarzą w twarz z prawdziwą rzeszą robotniczą, z uszlachetniającą pracą mięśni. Pójdzie przebijać kilofem