Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

broczynnych zakładach. Dlatego postanowił ci darować i nietylko więcej cię nie karać, ale, nadomiar swojej dobroci, umieścić cię w sierocym przytułku chrześcijańskich misjonarzy, żebyś pod ich kierownictwem zapoznał się z prawdziwą wiarą i nauczył się czcić wielkiego boga chrześcijan, który uczy, że kradzież, to wielki grzech. Idź i pocałuj w rękę swego dobrodzieja.
Skończywszy tę uroczystą tyradę, brzuchaty pociągnął P’ana za kołnierz do ręki dobrodzieja, lecz chłopak tak niedwuznacznie wyszczerzył zęby, że biały pan, przypominając sobie zapewne wczorajsze ukąszenie, pośpiesznie cofnął rękę.
Następnie P’ana poprowadzono znów przez salę i wpakowano do tegoż feralnego samochodu; razem z nim wsiedli do wnętrza brzuchaty Chińczyk i jakiś nieznajomy pan i samochód potoczył się w niewiadomym kierunku.
W białym kamiennym domu, dokąd wniesiono z samochodu opierającego się P’ana, kręciło się wielu białych ludzi w długich cudacznych sukniach. W przestronnej sali, na ścianie, P’an zauważył dziwne, płaskie drzewo dużych rozmiarów, o trzech szeroko rozcapierzonych końcach, i na drzewie, przybity za ręce, ze zwieszoną na bok głową, wisiał goły skurczony człowieczek. Najwidoczniej w ten sposób biali karzą złodziei! Za chwilę gotowi tak samo i jego: pocoś kradł samochód? Brzuchaty mówił wyraźnie: biały bóg zabrania kraść!
Wielkie okna sali wychodziły na ogród i w ogrodzie P’an zobaczył tych samych białych ludzi w długich, powłóczystych sukniach.
Brzuchaty Chińczyk i nieznajomy jegomość rozmawiali o czemś koło okna z długim panem w sukni. Od białych ścian, od dziwnego człowieczka, przybitego do drzewa, powiał nagle na P’ana śliski, lodowaty strach. Panowie, zajęci rozmową, odwrócili się do niego plecami. W odległości sześciu kroków czerniały zbawcze drzwi. Doliczywszy