Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

była tak widoczna, tak bezgraniczna, że zjednała mu odrazu sympatję obserwujących tę scenę wydekoltowanych dam.
Mężczyzna, napróżno starając się unieruchomić w swych ramionach drgające ciało dziewczyny, w przerwach między pocałunkami ochrypłym głosem powtarzał jedno i to samo słowo. Widzowie nachylili się bliżej. Ktoś pierwszy dosłyszał i pośpieszył podzielić się z sąsiadami:
— Woła na nią po imieniu. Zdaje się: Jeannette.
— Pewno przyjaciółka.
— Taka młodziutka!
— I taka elegancka! A on — prosty robociarz...
— Może brat?
— Też pomysł! Widział pan kiedy, żeby brat tak całował?
Zresztą dosnuć do końca wszystkich przypuszczeń widzom widocznie nie było sądzonem. Dziewczyna nagle wzbiła się całym ciałem wgórę, z nieludzką siłą uderzyła głową o asfalt i przycichła. Tłum wzdrygnął się. Zaległa cisza. Nawet podniecone damy umilkły, nie dokończywszy wymiany swych interesujących uwag. Filigranowe nóżki, osnute niedostrzegalną pajęczyną pończochy, zastygły sztywno, zadarłszy wgórę zdumione pyszczki pantofelków.
Rudy mężczyzna też przycichł, nachylony nad dziewczyną w niemej rozpaczy. Gdy po paru minutach podniósł głowę, twarz miał wykrzywioną wewnętrznym płaczem. Tłum oczekiwał szlochu, jęków, uderzeń głową o asfalt. Z tylnych rzędów, zwabiony zbiegowiskiem, przecisnął się niepostrzeżenie policjant.
Rudy mężczyzna szklanem spojrzeniem ogarnął tłum. Zazdrosnym ruchem troskliwej ręki zsunął podwiniętą sukienkę dziewczyny, zakrywając odsłonięte nogi i koronki dessovs. Złem, psim wzrokiem przebiegł po twarzach otaczających go mężczyzn, zatrzymał się na twarzy policjanta, na wyczyszczonym numerku kołnierza.
— To ja ją zabiłem! — powiedział obojętnym, nienaoliwionym głosem, nie spuszczając oczu z policjanta.