Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wagon trzeciej klasy pociągu, zdążającego tego wieczora do Saint-Maur, pełen był podochoconej bliskością święta ludności podmiejskiej, dymu i zgiełku. W rozgwarze rozmów ogólnych zwracał na siebie uwagę szczupły rudy mężczyzna na ławce w kącie, nie biorący udziału w pogawędkach przysłuchujący się im w roztargnieniu i milcząco.
Na stacji Saint-Maur mężczyzna wysiadł. Rozmowa potoczyła się dalej.
Przybywszy na wieżę ciśnień, Pierre spostrzegł, że spóźnił się o całe pięć minut i pobiegł na górę zluzować robotnika dziennego.
Nadszedł dyżurny inżynier, kończący swój obchód nocny. Za chwilę ostatnie kroki na dole ucichły.
Wtedy Pierre zanurzył rękę w kieszeni i wyjął dwie niewielkie probówki. Uważnie zbliżył je do oczu. Probówki zawierały mętny, białawy płyn. Pierre wstrząsnął niemi lekko pod światło.
Potem, z probówkami w jednej ręce, zbliżył się do wielkiej pompy odśrodkowej, wprawianej w ruch motorem Diesela.
Gdzieś, na dole, trzasnęła brama. Pierre zatrzymał się i przez chwilę nasłuchiwał. Panowała zupełna cisza. Wówczas Pierre wielkim kluczem francuskim zaczął otwierać kran olbrzymiego leja pompy, służącego za rezerwuar wody, puszczającej ją w ruch. Otwarłszy kran, jął odkorkowywać palcami pierwszą probówkę. Szczelny korek nie wychodził. W rozdrażnieniu Pierre chwycił go silnie zębami.
Odkorkowawszy obie probówki, ostrożnie wlał ich zawartość w chlupocącą ciężko krtań leja.
Woda w dole bulgotała w takt rytmicznych uderzeń tłoka Diesela, opadającego i wznoszącego się miarowo, jak gigantyczna klapa sercowa, wypychająca coraz to nowe porcje przezroczystej, bezbarwnej krwi w wygłodniałe arterje dalekiego, spiącego Paryża.