Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeroko, obsypując Pierra, w przerwach między uśmiechami, odpryskami urywanych zdań, bolesnemi, jak tłuczone szkło.
A to dopiero niezwykłe spotkanie! Poznał Pierra natychmiast, chociaż to już ładna kopa lat. Jak można nie poznać ziomka i kolegi, z którym spędziło się dzieciństwo? Zmienił się, coprawda, przyzwoicie. Właściwie oddawna słyszał o tem, że znajduje się w Paryżu, ale nie mógł dopytać się o niego w żaden sposób. Dochodziły go różne słychy... Prawdę mówiąc, wygląda nieszczególnie. Zapewne bez pracy, co? Słyszał i o tem. Trzeba będzie coś na to poradzić. Przedewszystkiem nie może pozostawać tak tu, na ławce. Jeżeli nie ma mieszkania, może tymczasem przenieść się do niego. On ze swojej strony nie może się uskarżać. Udało mu się urządzić wcale nieźle. Pracuje jako posługacz w pewnym instytucie bakterjologicznym. Praca lekka, mieszkanie i wychodne. Pierre zobaczy zresztą sam. Mieszka tu niedaleko. Za chwilę będą na miejscu.
Pierre posłusznie, z trudnością ciągnąc nogi, powlókł się bez słowa niewiadomemi ulicami, prowadzony na sznurku nieoczekiwanego głosu, którego kłębek zgubił niegdyś (tak dawno!) na dnie zielonej wiejskiej studni swego dzieciństwa.