Przejdź do zawartości

Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

godnie i pewnie jak psy, zdążające węchem po własnych śladach? I miasto, przemierzane przez nas codzien, oderwane paciorki obrazów, które utrwala nasz wzrok na negatywie pamięci, zrastają się w nas w jednolite pojęcie miasta dopiero nawleczone na tę niewidzialną nić rozsianych po niem naszych kroków, tę nieuchwytną mapę naszego własnego Paryża, jakże inną od Paryżów innych ludzi, przebiegających temi samemi, co i my, ulicami.
Kiedy szlak stóp Pierra wyprowadził go po długiej wędrówce pod dom Jeannette, minęła już dwunasta. Mimo to Pierre wszedł na górę i zapukał. Otworzyła mu rozespana matka. Jeannette nie było. Nie wracała do domu od wczoraj.
Pierre długo schodził w ciemnościach, zanim wydostał się zpowrotem na ulicę. Znalazłszy się na chodniku, nie czekał już przed bramą, jak pierwszej nocy, lecz ocięzale powlókł się w mrok.
Na rogu ludnej alei obryzgało go błotem przejeżdżające otwarte taxi. Opasły galant, rozparty na siedzeniu, całował wtuloną w niego smukłą dziewczynę, błądząc wolną ręką po jej szczupłych kolanach, z których odgarnął sukienkę.
Pierre nie mógł dojrzeć twarzy dziewczyny, widział tylko granatowy kapelusik i szczupłe, prawie dziecinne kolana i nagłym wewnętrznym skurczem poznał po nich Jeannette. Zaczął biec, roztrącając opryskliwych przechodniów.
Auto po chwili zniknęło mu z oczu za zakrętem.
Przebiegłszy jeszcze kilkadziesiąt kroków, zatrzymał się znękany. Niejasne, gorączkowe myśli, jak spłoszone gołębie, odleciały go nagle, zostawiając zupełną próżnię i łopot skrzydeł w skroniach.
Był w jakiejś wąskiej uliczce. Pachniało w niej kiszoną kapustą i marchwią. Z wysiłkiem dowlókł się do rogu.
Na opustoszałych polach przestronnych jezdni, wyrosłe z ziemi przez noc, piętrzyły się olbrzymie zielone walce, czerwone stożki, białe sześciany, obciosane piramidy, nocne realne królestwo form geometrycznych. Był w Halach.