pali szeroką gamą zduszonych oddechów. Powoli i Pierra zmorzył ciężki, gorączkowy półsen.
We śnie wydało mu się, że leży nie na zwykłych schodach, lecz na schodach ruchomych, z gruchotem posuwających się w górę (takich, jakie widywał w magazynie „Au Printemps“ lub na stacji metra „Plac Pigalle“). Z ziejącego przerębla ziemi, z otwartej paszczy metra, brzmiąc głucho i rytmicznie, pięła się wgórę nieskończona żelazna harmonijka ruchomych stopni. Jeden za drugim wyjeżdżały z hukiem coraz to nowe i nowe szczeble, zawalone pokotem obszarpanych, bezwładnych ciał. Wierzchołek schodów, na którym leżał Pierre, znajdował się już gdzieś wysoko, w chmurach. W dole miljardem świateł wkrzykiwał się w bezduszne milczenie nocy wielooki Paryż. Schody z miarowym szczękiem sunęły wyżej. Pierra ogarnęła kosmiczna próżnia przestworów międzyplanetarnych, migot gwiazd, bezgraniczny spokój przestrzeni
Z mrocznej czeluści rozwartej jezdni w rozdziawioną czeluść nieba płynęły ruchome schody czarną ławą wynędzniałych śpiących ludzi.
Strona:Bruno Jasieński - Palę Paryż.djvu/023
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.