Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poprawili czapki i szybko wyszli z jurty.
Wiadomość o oświadczeniu dalwerzinców i o tem, że o dwunastej wyjdą na robotę, szybciej od terminowej depeszy obiegła cały odcinek. Przed dwunastą wielu robotników, na pięć minut wcześniej rzuciwszy robotę, poczęło cisnąć się w kotlinie by zobaczyć, jakie szelmy będą miały miny.
— Nie bójta się, nosy w kołnierze koszul pochowają.
— Sumienie zagryzło, wstyd im ludziom się pokazać. Cztery dni nosów z baraków nie wysuwali.
— Tak im się i należy. Niech widzą, że wszyscy na nich spoglądają.
Punktualnie na pięć minut przed dwunastą na drodze, wiodącej do kotliny, pojawili się dalwerzincy. Przybliżali się już z nasypu, kiedy Clarke z Połozową wyszli z kotliny spojrzeć na skruszony pochód.
— Widzisz ich! Zebrali się, jak na zabawę!
Dalwerzincy szli hurmem. Widać było, że długo się szykowali do wyjścia. Istotnie ubrali się jak na zabawę: wszyscy nosili świeżo odprasowane białe rubachy i wyczyszczone na glanc buty. Wiedzieli oni, że robotnicy, którzy im ogłosili bojkot, zbiorą się popatrzeć na ich skruszony powrót, i zraniona ambicja kazała im nie dopuścić do takiego spektaklu. Szli między szpalerami ciekawych, nie oglądając się w bok, jakby nie spostrzegając ich obecności. Na przodzie, szedł harmonista, rozwinąwszy pawim ogonem harmonję. Harmonista, wybijając nogą takt, śpiewał wysokim zadzierżystym falsetem: