Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A do tego trzeba wychować nietylko te dwie brygady, lecz i całą pozostałą masę robotniczą budowy.
— Wy patrzycie na budowę z punktu widzenia pedagogiki, a ja patrzę na nią z punktu widzenia jaknajszybszego wykonania nakreślonych robót. Sprzeczność ta, widocznie, hamuje wasze budowy nietylko w tym konkretnym wypadku.
— Przeciwnie, miły towarzyszu Clarke, przeciwnie. Gdybyśmy nie wychowywali robotników w trakcie samej pracy, to z tym ludzkim materjałem, z którym zaczęliśmy budować, napewno nie bylibyśmy w stanie urzeczywistnić ani jednej budowy. W tem cały sekret naszego sukcesu.
Clarke pokiwał głową.
Z kotliny wyłazili komsomolcy, akurat kończyła się zmiana: z wesołym hałasem otoczyli Clarka.
Od czasu pamiętnej nocy, przepracowanej przez niego w kotlinie, Clarke wszędzie, gdziekolwiek się obracał, spotykał te twarze. Na ulicy, w stołowni, na kawaljerze, w kinie nieznajomi bronzowi chłopcy spotykali go z uśmiechem, albo przyjacielskiem uchyleniem kapelusza. Spoczątku Clarke nawet się dziwił, skąd pojawiło się takie szerokie koło znajomych. W powitaniu tem było coś więcej, niż znajomość. Tak wita się nie zwykłego znajomego, lecz swego człowieka. I Clarke odpowiadał uśmiechem. Uczucie wielkiego osamotnienia, jakiego doznawał tutaj w ciągu pierwszych tygodni po swoim przyjeździe; stopniowo rozpraszało się w cieple napotykanych uśmiechów ludzi, z którymi nie zamienił