Przejdź do zawartości

Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nastało chwilowe milczenie. Morozow zmrużył oczy. Uderzenie było trafne. Urtabajew zaczerwienił się, głos jego po raz pierwszy zabrzmiał niepewnie i z pewnem zakłopotaniem:
— Uczę się sam po angielsku i rozmawiam trochę. I gawędziłem o tem z Barkerem bez tłumacza.
— A w innych wypadkach, mimo to, rozmawiając z amerykanami, jak mi dokładnie wiadomo, korzystał pan z tłomacza.
— Tak, bardzo często, jeżeli pytanie było trudne i brakowało mi słów, — uciekałem się do pomocy tłomacza.
— Tylko w tej sprawie, nie zbrakło panu akurat słów i obeszedł się pan bez tłomacza, który mógłby obecnie zaświadczyć.
— Tak, tłomacza przy tej rozmowie nie było.
— Pan, zdaje się, bierze nas za dzieci, Urtabajew!...
— To wszystko, co pan może powiedzieć na swą obronę? — zapytał ponuro pełnomocnik Kontrolnej Komisji.
— Tak, to wszystko...
Urtabajew wytarł rękawem pot. Tym razem Morozow nie powątpiewał w szczerości tego gestu. „Przyparli do muru, nie wykręcisz się“.
— Rozumiem, towarzysze, że wszystkie fakty, umiejętnie przetasowane przez mych wrogów, mówią przeciwko mnie, i dzięki bezmyślnemu zbiegowi okoliczności, pozbawiony jestem możności przeciwstawienia im chociaż jeden tak nazywany rzeczowy dowód, któryby na moją korzyść przemawiał. Rozumiem,