Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Miasto poszło naprzód i stara bazarowa Azja, zebrawszy swój bagaż, czmychnęła za Dubiszankę.
Zrobiło się Synicynej smutno: żal jej było zniesionego bazaru. Pomyślała, że tak, rok za rokiem, znika stara Azja. Wkrótce cały ten kraj, naprzekór geografji, wtargnie w azjatycki kontynent duchem Europy. Tego wymagał socjalizm i aczkolwiek Synicyna nie powątpiewała o słuszności tego wymogu, było jej żal tego ścieranego barwnego kurzu.
W komunalnym gmachu Sownarkoma, który rozrzucił w ogrodzie białe swe domki z werandami, roiło się jak w hotelu. U każdego z narkomów i sekretarzy CK nocowało po pięć osób, przybyłych z rejonów. Miasto nie mogło ich wszystkich zmieścić. W dzień chodzili i sprzeczali się po instytucjach, a nocą, doczekawszy się powrotu potrzebnego narkoma, nie dawali mu spać, po raz trzydziesty dowodząc konieczności natychmiastowego wydania tych lub innych kwot i materjałów budowlanych; rozkładali mapy, tykali w nią palcem; wyciągali z kieszeni różne dziwne przedmioty: kawałki kolorowych metali, minerały, buteleczki ze złotym piaskiem, przepojone naftą wapniaki, kazali wąchać i żądali, żądali, żądali. Narkomowi ze zmęczenia oczy się kleiły, zgóry wiedział, że w każdym rejonie znajdują się wyjątkowe bogactwa, które trzeba w pierwszej kolejności eksploatować, że każda fabryka jest najważniejszą. Po raz trzydziesty zmęczony powtarzał, że budżet republiki jest ograniczony: wszystkiego naraz zrobić i zbudować nie można, — i obiecywał sprawę postawić w kolegjum.