Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wach trustu nie gorzej od Niemirowskiego, przejrzał jego grę i bawi się teraz nim, jak kot myszą. Niemirowski wydał mi się nędznym i godnym litości.
— No cóż, zobaczymy, jak pan będzie dalej pracować, — powiedział dyrektor Niemirowskiemu i nieoczekiwanie oparł się o drzwi szafy, które zlekka uchyliłam. Nie zdążyłam cofnąć ręki i przycięłam sobie palec. Ugryzłam do krwi wargi i milczałam. Niemirowski wyszedł. Wkrótce wyszedł i nowy dyrektor. Mogłam opuścić szafę. Jako pamiątka tej rozmowy, został mi się nazawsze krzywo zrośnięty palec.
Przy obiedzie spotkałam Niemirowskiego. Nie kochałam go więcej. Nie dawał mi więcej żadnych zleceń. Późno wracał z trustu. Pracował wieczorami w domu, czego nigdy dotąd nie czynił. Starał się. Pogardzałam nim. Przypominał mi drobnego schwytanego złodziejaszka.
Z zachwytem obserwowałam nowego dyrektora. Niemirowski nie mówił już o nim „mój komisarz“, wolał o nim wcale nie mówić.
Po miesiącu zrozumiałam, że kocham nowego dyrektora. Pewnego razu, powiedziałam mu to. Nie zwracał na mnie do tej pory żadnej uwagi. Teraz już nie mógł nie zwracać. Następnego dnia podpisał rozkaz o przeniesieniu mnie na drugi oddział. Poszłam do niego z tym rozkazem do mieszkania i powiedziałam, że rozkaz należy cofnąć, dopóki nie przeszedł jeszcze przez kancelarję. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i poprosił wejść do pokoju. Usiadł przy biurku, zaproponował mi krzesło i zapytał prosto:
„Czego pani sobie ode mnie życzy?