Strona:Bruno Jasieński - Człowiek zmienia skórę.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się to wtedy, gdy którejś z mych kuzynek nie spodobała się suknia i zamiast ją wyrzucić, darzono nią mnie. Na balach tych było dużo muzyki, wesela, to też po powrocie z nich zapaskudzone schody, przepojone zapachem kotów, oraz ciemna komórka na Marosejce — wydawały się jeszcze bardziej ciemne i ponure.
Tak upłynęło me dzieciństwo. Upływało ono w dwu wymiarach. Krótkie wycieczki w świat muzyki i jasności, w świat beztroskiego wesela, gdzie można smacznie i dosyta się najeść, gdzie można było beztrosko się pośmiać. Lecz, gdy gaszono żyrandole, oznaczało to zmianę dekoracji tylko dla mnie jednej. I wtedy wyłaniały się ciemne schody, — trzy piętra, rozlazły stół, odklejające się tapety, lampa naftowa, roztrzęsiona komoda.
Mając lat siedemnaście, skończyłam gimnazjum i umiałam już tak nienawidzieć, jak inne w tym wieku umieją kochać. Nienawidziłam wydeptanych mych pantofli, staromodnych mych zacerowanych sukien, nienawidziłam zatęchłych schodów z tą dwupokojową komórką o wyblakłych tapetach. Gimnazjum, szkolne koleżeństwo z kuzynkami — było tą jedyną nicią, która łączyła mnie ze światem muzyki i wesela. Wiedziałam: kiedy ta nitka pęknie, pogrążę się nazawsze w szary świat mierności, z którego niema już wyjścia.
Żyłam w tym czasie jakiemś nieroztropnem, podwójnem życiem. Coraz rzadziej, z powodu braku sukien, przestawałam z tym światem, w którym obracały się me koleżanki, lecz żyłam dalej w nim z ich opowiadań. Znałam najlepsze moskiewskie krawczy-